III Maraton Karkonoski – relacja


Wyciągiem na górę. Nie pada i nie wieje. Zupełnie inaczej niż rok temu. Nastrój jest dobry, ścięgna nie czuję i zakładam, że w czasie biegu nie skorzystam z Bengay’a, którego wrzucam do pasa. Tam też pół batona Nutrend i pusty bidon. Napełnię go w czasie biegu.

Przed startem oczywiście wspólne zdjęcie. Panoramiczne, co będzie stanowić pamiątkę na dłużej. Zaraz na start, bo biegnę z pierwszą grupą. Pierwsze 5km to faza rozpoznania, stąpam ostrożnie, podpatruje znajomych, przypominam sobie ten skromny kawałek maratonu z ubiegłego roku. Tuż po 5km zaczynają się kamiory – to jest ten moment, gdy zwalniam i patrzę już tylko pod nogi. Do 10.5km dobrze mi się biegnie, czuję, że mógłbym spróbować szybciej. Długi okres z górki oraz mało turystów na ścieżkach powoduje, że większość z nas nabiera przekonania o własnej sile. Pierwszy postój to właśnie 10.5km, napełniam do połowy bidon, biorę kilka ciastek do ręki (bo tylko ciastka proponują) i wspinam się pod górę. Do Śnieżki staram się biec. Zanim pojawia się szczyt, mam 2:18 na zegarku. I dopiero wtedy uświadamiam sobie, że muszę „wbiec” na Śnieżkę. (Dobrze, że tuż przed kolejne miejsce, by zjeść trochę ciastek i uzupełnić płyny). Świadomie nie uwzględniałem tego momentu na trasie. Mówię sobie, że po tym odcinku, już nic mnie nie zaskoczy i na pewno ukończę bieg.

Przebijając się przez turystów, którzy po 12:20 tłumnie zebrali się, by zdobyć szczyt, próbuję z innymi biegaczami nie zwracać uwagi na ich komentarze. Na szczycie kawałek maty, co zczytuje mój czas z chipa. Potem długo w dół i to już nawrót. Do ok 30km czyli pierwszego punktu odżywczego biegnę, skaczę, walczę ze sobą. Zatrzymuje się i myję w strumyku. Biegnę dalej i znowu zatrzymuje się, by obmyć twarz. Na każdym innym maratonie biegnę z gąbką i zamaczam ją w miskach z wodą – to daje mi poczucie świeżości. Teraz korzystam z tego, co jest pod stopami. Ostatnie 7km to szybki marsz. Nie jestem w stanie podbiec po mokrych kamieniach, gdy ledwo widzę, co mam przed sobą.

Dopiero na 37km, tak jak na początku, „rozpędzam się” i utrzymuję dobre tempo do końca. Wyprzedzam jeszcze 3 biegaczy i zerkam na zegarek, by dobiec przed upływem 5 godzin. Cieszę się, że to już koniec.

To wszystko by zrobić Maraton Wrocław w okolicach 3:10…

 

Zrzut z Garmin Forerunner 310XT przekazany od kolegi Grześka.

http://connect.garmin.com:80/activity/embed/104768672